Tą wsią idąc, przywita cię wąwóz skalisty,
Zwirami najerzony, dziki i cienisty;
Tak okropny, że czapki nie wstrzymasz na głowie,
Patrząc w górę, ażeby nie upaść w parowie;
Bo skały tak do siebie przybliżone razem:
Że je żadnym nie zdołasz malować wyrazem!
Ta nachyla swe szczyty i zdaje się smucić,
Jak gdyby na przechodnia chciała się przewrócić;
Tamta rozpadlinami czarnemi przeraża,
Że nawet i ptakowi zbliżyć się zagraża;
Inna z łona swojego wysącza strumienie,
Na które nigdy słońca nie świecą promienie.
Jestto parów tak dziki, że nawet roślinie,
Nie da kwiatów rozwinąć, w swéj pustéj krainie [...]
Zwirami najerzony, dziki i cienisty;
Tak okropny, że czapki nie wstrzymasz na głowie,
Patrząc w górę, ażeby nie upaść w parowie;
Bo skały tak do siebie przybliżone razem:
Że je żadnym nie zdołasz malować wyrazem!
Ta nachyla swe szczyty i zdaje się smucić,
Jak gdyby na przechodnia chciała się przewrócić;
Tamta rozpadlinami czarnemi przeraża,
Że nawet i ptakowi zbliżyć się zagraża;
Inna z łona swojego wysącza strumienie,
Na które nigdy słońca nie świecą promienie.
Jestto parów tak dziki, że nawet roślinie,
Nie da kwiatów rozwinąć, w swéj pustéj krainie [...]
(Bogusz Zygmunt Stęczyński: Tatry w dwudziestu czterech obrazach, Kraków 1860).